Klatka z drapieżnymi zwierzętami
Szekspir napisał "Króla Jana", parafrazując dramat anonimowego autora. Dürrenmatt z kolei przerobił Szekspira. Komentatorzy wykazali szczegółowo, czym różni się "Król Jan" Szekspira od swe go pierwowzoru i jakie są tego skutki. Można by się też zająć porównaniem Szekspira z Dürrenmattem. Okazało by się, że pisarz szwajcarski poczynał sobie z nim znacznie śmielej, niż ten z swoim poprzednikiem. A zapewne także, że utwór Szekspira jest głębszy od Dürrenmattowskiej przeróbki, tak jak Strindberg otwiera perspektywy szersze od "Play Strindberga". Ale te porównania dla widza teatralnego nie mają wielkiego znaczenia. Zasadnicza różnica polega na odmiennym traktowaniu (i rozbudowaniu) tego samego materiału dla osiągnięcia odmiennych celów. Różnica taka, jak między tragedią a komedią polityczną - z tego punktu widzenia trzeba to oceniać. A "Król Jan" Dürrenmatta ma ten wielki dla nas atut, że napisał go pisarz współczesny i osadził w kontekście problemów współczesności. Zapomnijmy o Szekspirze i popatrzmy na sztukę Dürrenmatta jako na dzieło samoistne.
Tak więc jest to komedia polityczna. Okrutna i gorzka. O władcach walczących z sobą dla swoich interesów i frymarczących swoimi krajami kosztem swoich ludów. Klatka z drapieżnymi zwierzętami. Morderstwa, wzajemne pożeranie się, obłudna dyplomacja, wojny, które są igraszkami możnych, pociągającymi tysiące ofiar. Rzecz dzieje się w średniowieczu na tle rywalizacji Anglii i Francji, a raczej królów tych krajów, wraz z decydująca ingerencją Rzymu papieskiego. Są to spory w rodzinie - w dosłownym i przenośnym znaczeniu. Wzajemne wydzieranie sobie łakomych kąsków w sposób okrutny i cyniczny. Ale Dürrenmatt układa elementy historyczne swobodnie (jak Szekspir). I akcent antyfeudalny zamienia się tu w antyimperialistyczny. Wszystko zaś odbywa się właściwie w rzeczywistości z bajki czy moralitetu -- rzeczywistości potraktowanej ironicznie. Z takim ironicznym cudzysłowem grają trzej główni partnerzy walki: Józef Nowak jako brutalny angielski król Jan, Mieczysław Voit, finezyjny król francuski Filip i między nimi wyborny w każdym szczególe Franciszek Pieczka, jako kardynał i legat papieski Pandulf. Ironia historii przejawia się także w postaci Ryszarda, nieślubnego syna Ryszarda Lwie Serce (gra go jak zawsze z talentem Zbigniew Zapasiewicz). Reprezentuje on rozsądek w tym rozszalałym świecie. Służy Janowi mądrymi radami, których ten słucha i... potem jak najgorzej na tym wychodzi, bo wszystko obraca się na odwrót, niż było zamierzono. Wniosek autora jest więc bardzo gorzki: nawet rozum nie pomoże, skoro głupota przypadek rządzą światem. Przedstawienie reżyserował Ludwik René. Poprowadził je jasno i czytelnie po wyplątaniu się z początkowych komplikacji rodowych. Utrzymał jednolity ton żartobliwy. Sprawnie dał sobie radę z ustawiczną zmiennością miejsc akcji, w czym pomogła mu Zofia Wierchowicz dekoracjami funkcjonalnymi a przy tym bardzo pięknymi architektoniczne i kolorystycznie (mniej podobały mi się kostiumy, zwłaszcza kobiece, niegustownie przeładowane). Z pozostałych aktorów doskonale uchwycili styl sztuki i przedstawienia: Wanda Łuczycka jako Królowa-matka i Witold Skaruch jako poseł Chatillon. Magdalena Zawadzka z wdziękiem zagrała Blankę Kastylijską. Barbara Horawianka miała trudne zadanie pokazanie tragicznej Konstancji wśród tych komediowych postaci nie na serio. Krystyna Ciechomska była zabawną matką Ryszarda a Krystyna Maciejewska-Zapasiewicz ofiarnie przedstawiła brzydką Izabellę. Także i reszta aktorów zasługuje na wymienienie z uznaniem: Tadeusz Bartosik, Czesław Kalinowski, Stanisław Gawlik, Wojciech Duryasz, Henryk Czyż. Warto też zwrócić uwagę na udany przekład Zbigniewa Krawczykowskiego.